Trinidad to miejsce, które odwiedzają pewnie wszyscy turyści odpoczywający na Kubie. Dlaczego? Otóż dlatego, że leży stosunkowo niedaleko Hawany i Varadero, więc nietrudno do niego dotrzeć. Wycieczki do Trinidadu w mają w ofercie pewnie wszystkie miejscowe biura podróży w środkowej i zachodniej części wyspy. I najważniejsze – bo Trinidad po prostu trzeba zobaczyć i kropka… ;)

Jest to niewielkie (ok. 70 tys. mieszkańców) miasteczko, z przepiękną kolonialną architekturą. Zachowały się tu kilkusetletnie pałace miejskie pochodzące z czasów, gdy miasto było potentatem produkcji trzciny cukrowej. Dostatnie lata skończyły się w wieku XIX i Trinidad stracił swoje znaczenie. Jednak został odkryty na nowo w XX wieku jako niezwykle urokliwy i wartościowy dla miejscowej turystyki zakątek wyspy. Miasto zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO i stanowi obecnie kubańską chlubę :)

My spędziliśmy w Trinidadzie jeden dzień, trochę zwiedzając ważniejsze miejsca, trochę włócząc się po prostu po kolorowych uliczkach i przysłuchując miejscowym muzykom umilającym czas turystom.

Jednym z miejsc, które zwiedziliśmy był Pałac Cantero (Palacio Cantero), w którym mieści się Muzeum Miejskie (Museo Municipal). Zbudowano go w latatch 30-tych XIX wieku dla jednego z najbogatszych (ówcześnie) ludzi na Kubie – Don Pedro Jose Iznaga Borrela. Pałac został odkupiony od rodziny Borrel przez Niemca Kantera (Cantero), stąd jego nazwa. W muzeum zobaczyć można zachowane i odtworzone pałacowe wnętrza, jest tu także niewielka wystawa prezentująca historię Trinidadu. Jednak jedną z największych atrakcji jest pałacowa wieża, na którą można się wdrapać i ujrzeć to piękne miasto z góry.

Najważniejszym miejscem w Trinidadzie jest Plaza Mayor – główny plac miasta otoczony przez piękne pałace, z górującym nad nim katedrą – Iglesia Parroquial de la Santisima Trinidad. Kościół był zamknięty podczas naszej wizyty w mieście i nie udało się do niego zajrzeć. Być może dlatego, że religia chrześcijańska (ani inna) na Kubie nie odgrywa znaczącej roli, żaden z mijanych przez nas kościołów podczas dwutygodniowej podróży nie był otwarty.

Kolejnym miejscem, do którego zajrzeliśmy była „kapliczka” Santerii – synkretycznej religii pochodzenia afrykańskiego łączącej w sobie cechy chrześcijaństwa i wierzeń plemiennych. W związku z tym, że podczas okresu kolonizacji zabraniano afrykańskim niewolnikom praktykowania własnych religii, a zmuszano do przyjmowania chrztu i zachowywania obrządku chrześcijańskiego, zaczęli oni ukrywać swoich bogów pod postaciami świętych. Obecnie katoliccy święci z afrykańskimi duchami są tożsami dla wyznawców Santerii. Jednak wierzą oni w jednego w boga – Olofi, który tylko kontaktuje się z ludźmi poprzez swoje liczne wcielenia (duchy) – zwane Orisha.

Santeria jest najbardziej popularną religią na Kubie, praktykowana chętnie i często (w porównaniu do innych). Wiernych skupia wokół swojej osoby kapłan (Babalao, Babalawo) – pomieszanie duchownego ze znachorem. Jest on pośrednikiem pomiędzy wyznawcami a bóstwami.

„Kapliczka” znajdowała się w prywatnym domu Casa Templo se Santeria Yemalla (Yemaya) – w Santerii nie ma kościołów, świątyń ani innych miejsc kultu. Wierni spotykają się w swoich domach lub w domu kapłana.

Potem po prostu włóczyliśmy się po mieście chłonąc fajną atmosferę i zaciekle fotografując kolorowe uliczki ;)

Trinidad to dobre miejsce, aby zrobić zakupy – sporo tu sklepików z pamiątkami i rękodziełem, a także parę małych targowisk. Zajrzeliśmy także do jednego z państwowych sklepów z towarami na kartki – bez trudu odgadniecie, który to :)

Poza tym w Trinidadzie można zjeść w jednej z licznych dobrych restauracji, wypić kawę lub drinka… Polecimy wam parę miejsc:

Na kawę warto podejść do Cafe don Pepe na Calle Boca – kawiarnia pod gołym niebem wśród bujnej zieleni, wiele gatunków rozmaitej kubańskiej kawy. Było smacznie i miło.

Będąc w Trinidadzie koniecznie trzeba spróbować miejscowego drinka o nazwie Canchanchara – robi się go z rumu aguardiente (surowy destylat o mocy 75% przed oczyszczeniem i leżakowaniem), miodu, soku z cytryny i wody. Podawany w glinianych czarkach, całkiem smaczny :) My piliśmy go w Taberna la Canchanchara na Calle Real del Jigue.

Restauracja La Ceiba. Jedzenie jest przeciętne (jak to przeważnie na Kubie bywa), jednak knajpka ma piękne patio z wielkim drzewem, z tarasami, na których można zjeść posiłek z widokiem na miasto – my jednak jedliśmy w środku, ponieważ cały dzień padało z mniejszą lub większą częstotliwością :(

Kolejnym miejscem – tym razem takim, którego nie wolno ominąć – jest Casa de la Musica. To bar-instytucja. Mieści się na rogu Plaza Mayor, na wysokich schodach, na których rozstawione są stoliki. Muzycy grają tu non stop, drinki są pyszne, a wieczorami odbywają się świetne muzyczno-taneczne imprezy pod gołym niebem.

Trinidad to naprawdę śliczne miasto. Pomimo dużej ilości turystów zachowało swój małomiasteczkowy spokój i klimat. To kolonialna perełka i jedno z najpiękniejszych zabytkowych miast na Karaibach. Musicie koniecznie je odwiedzić będąc na Kubie. Zresztą widzicie na zdjęciach to sami… ;)

A na zakończenie wspaniałe oldtimery spotkane w Trinidadzie:

W pobliżu Trinidadu leży piękna Playa Ancon (Plaża Ancon). W hotelu położonym tuż przy niej spędziliśmy dwie noce, korzystając z bliskości Morza Karaibskiego i podziwiając niesamowicie piękne wschody i zachody słońca…

Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Korpopirania pisze:

Ale niesamowity klimat! Piękne zdjęcia i samochody!:) Mówią, że co raz więcej sie zmienia na Kubie i trzeba się spieszyć, ale u Was ta Kuba cały czas wyglada niesamowicie!

Patrycja Kumiszcza pisze:

Jak widzieliśmy, jednak niewiele i bardzo powoli się zmienia, więc masz jeszcze czas :)