Nie-taka-całkiem-piękna Mombasa
Nasze pierwsze dni w Kenii minęły głównie na błogim lenistwie, ale nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie pokręcili się po okolicy. Wykupiliśmy więc półdniową wycieczkę do Mombasy i udaliśmy się na zwiedzanie miasta z przewodnikiem.
Mombasa to drugie co do wielkości miasto w Kenii i jej największy port. Została założona w XI wieku przez podróżujących wzdłuż wybrzeża Afryki arabskich handlarzy. Jako pierwszy Europejczyk do Mombasy dotarł Vasco da Gama, a krótko po nim miasto zajęli Portugalczycy. Na ich miejsce (po 200 latach) wkroczył Sułtan Omanu, potem Sułtan Zanzibaru, a następnie przejęli je Brytyjczycy. Historia miasta miała dość burzliwy przebieg, co naturalnie odbiło się na jego charakterze.
To prawdziwy tygiel różnych narodowości, wyznań, ras. Meczet stoi tuż obok kościoła chrześcijańskiego, a przecznicę dalej widać dachy świątyni hinduskiej. Na ulicach spotykają się kolorowo ubrani Kenijczycy, panowie w turbanach na głowie, ale i panie w sari i burkach. Barwny, hałaśliwy, kompletnie eklektyczny tygiel.
Mombasa nie jest ładnym miastem. O nie! To wielka, milionowa metropolia, ze slamsami, paskudnymi dzielnicami portowymi i przemysłowymi, zaniedbanym starym miastem i centrum… A już samo przemieszczenie się po niej to nie lada wyzwanie.
Kierowcy jeżdżą wpychając się między inne samochody, tworzą alternatywne pasy ruchu biegnące po chodnikach, trąbią, wykrzykują, lawirują. A pomiędzy setkami aut krążą minibusy zwane matatu, tuktuki i motory. Gdybym miała tam prowadzić samochód, to chyba bym się zapłakała ;)
Zrobione podczas stania w korku, w centrum miasta:
Pierwszym miejscem, które zwiedzaliśmy był Fort Jesus – wybudowany przez Portugalczyków w 1593 roku. W 2011 roku został wpisany na listę UNESCO i jest to najważniejszy zabytek w mieście. Przez wieki pełnił funkcje obronne, za panowania Brytyjczyków był więzieniem, a teraz jest to muzeum.
Stare Miasto w Mombasie nie zachwyca. Budynki są w większości w złym i bardzo złym stanie, a wąskie uliczki nie są tak urokliwe, jak mogłyby być…
Aleja baobabów – niewielki (zaniedbany) park z wielkimi baobabami. Krótki przystanek na fotki z tymi pięknymi drzewami:
Najbardziej kolorowe na ulicach miasta są matatu – to prywatne minibusy służące do publicznego transportu. Każdy jest inny, każdy kolorowy, nocą ozdobiony lampkami i świecący jak choinka, z głośną muzyką i napakowany do granic możliwości – a nawet i poza nie ;) Mają swoje trasy, przystanki i zbierają pasażerów z ulicy – a ci z kolei mają swoich ulubionych przewoźników. Na dodatek, pomimo braku jakichkolwiek oznaczeń – wszyscy wiedzą jak się nimi poruszać po mieście i do którego wskoczyć, żeby dotrzeć do celu ;)
Symbol Mombasy – słoniowe kły na głównej ulicy miasta Moi Avenue. To aluminiowy pomnik w kształcie litery M, upamiętniający wizytę królowej Elżbiety w 1952 roku. Każdy turysta odwiedzający Mombasę ma fotkę na ich tle – my również ;)
Tuż obok kłów znajduje się przyjemny park Uhuru. Nas zachwyciły stada mieszkających tam owocożernych nietoperzy:
Ostatnim miejscem, które tego dnia odwiedziliśmy to wioska rzemieślników Akamba. To tutaj powstaje większość figurek zwierząt, masek, drewnianych ozdób, itp., które kupimy w całej Kenii. Możemy zobaczyć jak wyglądają warsztaty pracy rzeźbiarzy, a potem zakupić w przystępnej cenie piękne wyroby.
Według mnie warto Mombasę zobaczyć, ale nie należy nastawiać się na jakieś wielkie zachwyty ;) Półdniowa wycieczka była idealna – zobaczyliśmy wszystko co warto tam zobaczyć – a jak widzicie nie jest tego dużo. Poza Parkiem Hallera, do którego dotarliśmy sami – ale o tym następnym razem…
Te chipsy z manioku też bym chętnie spróbowała :)
Bardzo fajna wycieczka :)
Pyszne były! O niebo lepsze od ziemniaczanych