Obok naszego hotelu w Bangkoku była taka knajpka… Papu. Papu to imię właścicielki. Jakże znamienne. Pani Papu zasiadała na fotelu za kontuarem i miała oko na wszystko, co działo się w lokalu. To knajpka, do której wchodziło się z ulicy, bez przeszklonych witryn, ot tak – prosto z chodnika. Z kilkoma stolikami z metalowymi blatami, ze ścianami wyłożonymi białymi kafelkami, z wyblakłymi zdjęciami króla i królowej pod sufitem. Nad głowami klientów kręciły się leniwie wiatraki, nie dając jednak orzeźwiającego powiewu. W rogu pomieszczenia stał zaparkowany skuter i piętrzyły się kartony po piwie Chang i Singha. W drugim rogu stała niewielka kanciapa z kontuarem – to kuchnia. Zagracona, zastawiona tysiącem garów i misek, ustawionych w chwiejne piramidy, butelek i pojemników, skrywających w sobie rozmaite tajemnicze sosy dodające znakomitego smaku potrawom. A w niej uwijał się młody kucharz. Z kuchni dobiegały nas odgłosy siekania, mieszania, smażenia, a apetyczne zapachy unosiły się w powietrzu drażniąc nasze wygłodniałe podniebienia. Kelnerka zbierała zamówienia, ale jej znajomość angielskiego zasiewała wątpliwość w zrozumienie naszej prośby o posiłek. A jednak chwilę później dostaliśmy najlepszego kurczaka z warzywami i orzechami nerkowca jakiego jedliśmy w życiu! Do tego zimne tajskie piwo – delikatniejsze od naszych lagerów. Kulinarna bajka! Innego dnia zamówiliśmy zupę z mleczka kokosowego z kurczakiem – obłęd; pad thaia z krewetkami – niebywały; zielone curry, pieczonego kurczaka z sosem śliwkowym… Nigdzie indziej te smaki się nie powtórzyły. Niebo w gębie to tutaj. Serio!

Kuchnia tajska jest przepyszna. Ostra i pyszna. Mają obłędne zupy – i te z mleczkiem kokosowym i wywary z mięsa, ryb czy owoców morza. Pyszne makarony ryżowe z rozmaitymi dodatkami, jedzą dużo ryb, krewetek, kurczaków i wieprzowiny. Wszystko to, co jedliśmy było bardzo smaczne. Próbowaliśmy miejscowych specjałów, ale i – ze względu na córkę – kuchni zachodniej w wykonaniu Tajów. Tu już było gorzej, ale nadal smacznie ;)

Na zawsze zapamiętam jednak street food. Pyszne owoce porcjowane na poczekaniu, kokosy rozcinane na naszych oczach, fikuśne „szaszłyczki” z rozmaitymi mięsami, klopsikami, owocami morza, placuszki z kokosa podawane w liściach bananowca, słodkie pączki otoczone sezamem – mnóstwo tego było… I najlepsze na świecie lody kokosowe! Ze świeżego orzecha, delikatnie słodkie, z fantastyczną kremową konsystencją, z paskami świeżego miąższu kokosowego…

Były też takie smakołyki, ale nie skusiłam się ;)

20160221T092621IMG_9857
Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Agnieszka F. pisze:

Radosnych Świąt Wielkanocnych życzy Aga z rodziną! :)

admin pisze:

Dziękujemy i wzajemnie! :)