Mombasa – wypoczynek w raju
Po dziesięciogodzinnym locie z Warszawy dotarliśmy do Mombasy – drugiego co do wielkości miasta w Kenii i największego kenijskiego portu morskiego.
Po wyjściu na płytę lotniska przywitała nas gorąca, duszna afrykańska noc. Nasze zimowe kurtki ciążyły niesione pod pachami, pełne buty grzały niemiłosiernie, a materiał dżinsów lepił się do ciała. Wychodząc z rękawa mijaliśmy strefę odlotów, gdzie turyści oczekiwali na lot powrotny do kraju – wszyscy mocno opaleni, niektórzy nawet spieczeni na raka równikowym słońcem, wszyscy w letnich sukienkach lub krótkich spodenkach, wypoczęci i uśmiechnięci. I my, po drugiej stronie szyby – bladzi, zmęczeni podróżą, ubrani zdecydowanie za grubo, ale gotowi na nową przygodę…
Po załatwieniu wszystkich formalności opuściliśmy budynek lotniska i udaliśmy się do busa mającego zawieźć nas do hotelu. I tu pierwszy miejscowy koloryt – nasze walizki ładowane były na dach pojazdu, przywiązywane sznurami i w taki sposób z nami dotarły na miejsce :)
Na kilkudniowy pobyt w Mombasie wybraliśmy hotel Voyager Beach Resort. Położony niedaleko lotniska, niedaleko centrum miasta, w spokojnej, bezpiecznej dzielnicy i całkiem blisko Parku Hallera, który koniecznie chcieliśmy odwiedzić, ze względu na możliwość karmienia żyraf.
Hotel okazał się strzałem w dziesiątkę. Pięknie położony nad oceanem, z cudowną plażą, z trzema różnymi basenami, zjeżdżalnią dla Amelki, z kilkoma barami i restauracjami, z fantastycznie zadbanym terenem, po którym można było spacerować i spacerować, ze świetną kuchnią oferującą i miejscowe przysmaki i potrawy międzynarodowe – dla tych bardziej konserwatywnych (np. nasza Amelia ;))
Miejscowi nie mają wstępu na teren hotelu (ani tego, ani żadnego innego), jest on mocno strzeżony – również przez ochronę z długą bronią, ze względu na to, że jego właścicielem jest prezydent Kenii, a gośćmi hotelu są często politycy z rodzinami. Toteż wychodząc na plażę spotykaliśmy mnóstwo miejscowych „przedsiębiorców” – mówiących zresztą po polsku – czekających tam na turystów ;)
Kwitł handel towarami i usługami – można tu było umówić się na masaż, zrobić afrykański fryz, wykupić wycieczkę, nabyć miejscowe pamiątki i wyroby rzemieślnicze, pstryknąć fotkę z wielbłądem, nawiązać romans (tego ostatniego nie próbowaliśmy, ale seksturystyka to jedna z głównych gałęzi turystyki kenijskiej ;))
Jedyna niemiła sytuacja podczas naszego tam pobytu miała miejsce na plaży. Weszłyśmy z Amelką do oceanu, usiadłyśmy tuż przy brzegu, na płyciźnie, posiedziałyśmy parę minut ciesząc się ciepłem wody. Nagle Amelka zerwała się z płaczem i woła, że coś ją ugryzło. Okazało się, że przypłynęła niewielka meduza, której nawet nie zauważyłyśmy i poparzyła jej rękę. Podbiegł do nas miejscowy chłopak i mówi, że on wie co robić i czy może pomóc – pomagaj, gościu! Natarł jej to oparzenie (malutkie na szczęście) piaskiem i po 2-3 minutach minął ból, a po paru dniach nie było już po nim ani śladu. Bob – bo tak miał na imię, jak na wytrawnego miejscowego handlarza przystało, szybciutko zaoferował nam zrobienie pamiątkowej tabliczki na ścianę ;)
W hotelowym ogrodzie spotykaliśmy piękne ptaki i kolorowe jaszczurki, karmiliśmy żółwie i ryby w stawach, obserwowaliśmy rodzinę koczkodanów mieszkających koło jednego z barów i kradnących smakołyki z talerzy gości…
Wieczory spędzaliśmy na spacerach po plaży lub na tarasie z miejscami do odpoczynku – były tu sofy i hamaki z pięknym widokiem na ocean. Nasze ulubione miejsce w hotelu ;)
Gdybyśmy mieli do Kenii wrócić, na pewno znowu wybralibyśmy to samo miejsce…
CDN
Jestem bardzo ciekawa następnych wrażeń z pobytu z Kenii. Ostatnio coś ona bardzo popularna, słyszymy, ze sporo ludzi podrozuje na wakacje w tamte strony.
Przyznaję jestem też ciekawa kosztów, ile za przeloty, pobyt, czy jakieś afrykańskie safari też wchodzi w grę (?), jakieś szczepienia… Byliście na własną rękę, szukaliście przelotów, hotelu czy z biura podróży?
Pozdrawiam cieplo,
Aga F. :)
Jak nic miałabym nadbagaż z powodu tych bajecznie kolorowych szmatek!