Mikołaj przypłynął…
Stałam na pomoście nad Motławą wraz z setkami innych osób i czekałam na przypłynięcie Mikołaja. Co roku gdańszczanie witają Mikołaja nad wodą – przybywa on łodzią i symbolicznie zapala światełka na choince stojącej na Długim Targu. Nie było zimno, ale wiał silny wiatr i co parę minut gwałtowny podmuch wciskał się pod kaptur, wyrywał kosmyki włosów spod czapki i pozbawiał tchu. Ciekawe kiedy spadnie śnieg – pomyślałam – i czy w ogóle. W zeszłym roku tylko dwa razy byliśmy z Amelką na sankach, a ona tak uwielbia białą zimę. Kiedyś było mroźno i śnieżnie, sanki nie wytrzymywały jednego sezonu, roztrzaskiwane gdzieś na leśnych drzewach. A teraz będziemy witać Mikołaja przy +10 stopniach.
Zerknęłam na moją córkę, troszkę już znudzoną oczekiwaniem, zirytowaną tłumem i pomyślałam sobie, że ja w jej wieku… „Ja w twoim wieku” – słyszałam setki razy od rodziców i dziadków. Wywoływało to we mnie uśmiech, czasem zirytowanie, a czasem niedowierzanie, gdy słuchałam historii o zupełnie nieznanych mi czasach i wydarzeniach. Ja w jej wieku nie mogłam oglądać przypływającego do Gdańska Mikołaja z co najmniej kilku powodów. Nie były organizowane żadne tego typu miejskie imprezy rodzinne, a Mikołajem był najczęściej przebrany sąsiad, z brodą z waty, który bynajmniej nie przypływał łódką, a przychodził spod 15-tki z workiem jutowym na plecach. I choć wszyscy wiedzieliśmy, że to pan Tadek, i tak witaliśmy go głośno i radośnie, grając w tę coroczną grę toczącą się między dorosłymi a dziećmi.
Tłum napierał, wciskał mnie w barierkę oddzielającą od wody pomost, na którym stałam. Każdy krok powodował nieprzyjemne mlaśnięcie odklejanych od desek butów – dużo piwa z sokiem musiano rozlać w tym miejscu ;) Byłam ściśnięta jak sardynka w puszce, ale oglądałam piękny spektakl – Zielona Brama zabarwiona światłem na wszystkie kolory tęczy, wyglądała cudownie bajkowo. Na horyzoncie, na czarnej plamie Motławy pojawił się kolorowy punkt, który z minuty na minutę stawał się coraz większy. Łódka wioząca Mikołaja przybliżała się do nas i stawała coraz bardziej wyraźna. Tłum się ożywił, podniesiono do góry setki rąk z aparatami i smartfonami w dłoniach. Nagle za moimi plecami gruchnęła orkiestra dęta. Podskoczyłam z zaskoczenia i o mały włos nie upuściłabym telefonu do wody. Ale byłaby strata… tyle zdjęć by przepadło…
Mikołaj na łódce wraz ze swoją świtą był już całkiem blisko nas. Machał do nas, dzieci mu odmachiwały, orkiestra grała, tłum pstrykał zdjęcia jak szalony. Ja również. Łódka przepłynęła pod mostem i Mikołaj zniknął nam z oczu. Parę minut później huk odpalonych sztucznych ogni kazał nam się odwrócić i podziwiać kolejny świetlny spektakl. Bardzo lubię fajerwerki. Zawsze jak zahipnotyzowana oglądam pokazy i wzdycham przy każdym pięknym i spektakularnym wybuchu. Amelka stała obok mnie i z wielkimi z zachwytu i radości oczami chłonęła każdy kolorowy rozbłysk. Gdy opowiadałam jej, że w moim dzieciństwie na Sylwestra wypuszczano w niebo tylko kilka czerwonych flar ratowniczych, skombinowanych gdzieś pokątnie (jak to wtedy) – to nie dowierzała. Tak jak ja kiedyś. To chyba normalna kolej rzeczy – opowieści starszego pokolenia brzmią jak bajki dla młodszego. Trochę ciężko jest mi się pogodzić, że należę już do tego mówiącego „ja w twoim wieku”, ale radość w oczach mojego dziecka rekompensuje mi to z nawiązką.
Ostatnie światełko zgasło na niebie. Tłum zafalował i ruszył w kierunku mostu. Unoszeni tą ludzką rzeką wolno udaliśmy się na Długi Targ…
Informacje o Jarmarku Świątecznym na Targu Węglowym oraz o gdańskich imprezach świątecznych przeczytacie tutaj: KLIK
Świetny ten Mikołaj! Z wielką pompą! Musiał się bardzo dzieciom podobać:)\
Teraz będzie mnie trochę mniej na blogu ze względu na zmiany, które już zaszły w naszym życiu ;) Zapraszam na mój dzisiejszy wpis :)
Pozdrawiam serdecznie! :)))