Korfu – niespodzianka na każdym kroku
Gdy samolot podchodził do lądowania, większość pasażerów miała serce w gardle – z okien po obu stronach maszyny widać było wody Morza Jońskiego i dopiero gdzieś w oddali ląd. Wyglądało to jakbyśmy mieli siadać na wodzie. Samolot zniżał się coraz bardziej, za oknem śmignął nam malutki kościółek na wyspie – symbol wyspy, który mieliśmy prawie na wysokości oczu i gdy wszyscy wstrzymali już oddech – dotknęliśmy kołami pasa i delikatnie wyhamowaliśmy. Spektakularne lądowanie i niesamowicie położone lotnisko. Od tej pierwszej chwili naszego zetknięcia się z wyspą, Korfu nas tylko zaskakiwało.
Grecka wyspa Korfu leży na Morzu Jońskim, u wybrzeży Albanii oraz części kontynentalnej Grecji. Jest chętnie wybierana na miejsce letniego wypoczynku przez turystów spragnionych słońca i ciepłej turkusowej wody. I my w tym roku także postanowiliśmy skorzystać z oferty biura podróży, wykupić wczasy w wybranym przez nas hotelu i oddać się błogiemu lenistwu w jednym z najpiękniejszych z możliwych otoczeniu.
Nasz wybór padł na hotel Primasol Luis Ionian Sun, który w swojej ofercie ma Biuro Podróży Itaka. Hotel leży około 15 km od lotniska i od miasta Korfu, w małej miejscowości Agios Ioannis Melitieo. Znajduje się nad samym morzem, ma zadbaną plażę z pełną infrastrukturą, są tam dwa baseny rekreacyjne, brodzik dla dzieci i basen ze zjeżdżalniami. Działa też klub dla dzieci, jest plac zabaw, boisko do kosza, kort tenisowy, centrum spa oraz wiele innych rozrywek wypełniających czas wypoczywających turystów. Hotel oferuje opcję wyżywienia all inclusive, co jest bardzo wygodne szczególnie dla rodzin z dziećmi – ma się zapewnione trzy główne posiłki, przekąski między nimi oraz nieograniczony dostęp do napoi w pięciu barach. A kucharze gotowali naprawdę pysznie. Codziennie musieliśmy dokonywać poważnych wyborów z całej masy pyszności, bo nie dałoby się spróbować wszystkiego na raz ;) Dla nas dodatkowym atutem był przystanek autobusowy znajdujący się tuż przed hotelem, dzięki czemu mogliśmy wybierać się na krótkie wycieczki po okolicy.
Po poprzednich wizytach na greckich wyspach np. Rodos czy Krecie, byliśmy bardzo zaskoczeni bujną zielenią porastającą całe Korfu. Piękne wiekowe gaje oliwne, strzeliste cyprysy, rozłożyste pinie, drzewka pomarańczowe, cytrynowe, granaty, figi i kwitnące na każdym kroku oleandry… Zupełnie inny krajobraz od górskich, suchych i niezalesionych terenów wysp znajdujących się bardziej na południe od Morza Jońskiego. Wyspa słynie z wytłaczanej tu oliwy, a z miejscowych cytrusów powstają wspaniałe przetwory oraz likiery. Co ciekawe, Korfu to jedyne miejsce w Europie, gdzie rosną kumkwaty – sprowadzone tu z Chin w XIX w.
Kolejnym zaskoczeniem było miasto Korfu, przez miejscowych zwane Kerkira. Znając inne greckie miejscowości, spodziewaliśmy się raczej czegoś do nich podobnego, a zobaczyliśmy przepiękną starówkę wybudowaną przez Wenecjan, z klimatem bardziej włoskim niż greckim. Zabytkowe kamienice z kolorowymi elewacjami, z zielonymi okiennicami, wąziutkie uliczki, schody to w górę, to w dół, poukrywane w zaułkach małe kościółki, gwar rozmów na niewielkich placykach, mnóstwo sklepów z rękodziełem, knajpek z pysznym greckim jedzeniem, wylegujących się na słońcu kotów… Gdy tylko zejdzie się z głównych turystycznych traktów i zanurzy w prawdziwie włoskiej z charakteru dzielnicy Campiello, można spacerować godzinami spotykając tylko starsze osoby siedzące na progach swoich mieszkań i plotkujące z sąsiadami, nie widząc żadnego innego turysty.
To jest również na Korfu zaskakujące – pomimo tego, że wyspę odwiedza ponad milion turystów rocznie, zawsze znajdzie się miejsce, gdzie jest cicho i spokojnie. Czyli tak jak lubimy. Wypożyczyliśmy za pośrednictwem rezydentki BP Itaka samochód na jeden dzień. Udaliśmy się na zachodnią stronę wyspy – w okolice miejscowości Paleokastritsa. Cudowne widoki towarzyszyły nam przez całą drogę. Nasz zachwyt budziły ogromne gaje oliwne – ponoć na wyspie rośnie 4,5 miliona oliwek! Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że miejscowe plaże są piękne, ale zatłoczone. Postanowiliśmy udać się na słynną Paradise Beach, na którą dostać się można tylko drogą morską. Wypływające z mariny niewielkie łódki oferowały takie właśnie rejsy. A zanim dotarliśmy do „naszego raju” zobaczyliśmy malownicze wybrzeże pełne zatoczek, grot wyżłobionych przez morskie fale, malutkich plaż i wysepek. Na miejscu okazało się, że jesteśmy jednymi z niewielu turystów, którzy tego dnia tam dotarli i spędziliśmy wspaniałe chwile kąpiąc się w kryształowo czystej wodzie w istnie rajskiej scenerii.
Skorzystaliśmy też z dwóch wycieczek organizowanych na miejscu przez BP Itaka – rejsu na malownicze wyspy Paxos i Antipaxos oraz wyprawy do Albanii. Szczególnie ta druga utkwiła nam w pamięci. Pomimo tego, że biura podróży coraz częściej wysyłają swoich klientów do tego bałkańskiego kraju, a turyści indywidualni coraz chętniej docierają w tamten kraniec Bałkanów, to nadal jest to mało znany region Europy. A szkoda… Podczas jednodniowego wypadu zobaczyliśmy Sarandę – duży nadmorski kurort, z piękną promenadą, z wieloma knajpkami, klubami i niezliczonymi hotelami i pensjonatami. Mieliśmy wrażenie, że Saranda powstała nagle, że równocześnie zbudowane zostało całe miasto, bowiem wszystko wyglądało na nowe i mało używane ;) Zwiedziliśmy także starożytny Butrint – leżący na południe od Sarandy. Starożytna osada rzekomo została założona przez uciekinierów z Troi, a w VII w p.n.e. stała się greckim miastem portowym. Obecnie zwiedza się pozostałości po antycznym mieście – zachowany jest amfiteatr, ruiny domów, świątyń, łaźni, które ogląda się spacerując zacienionymi przez drzewa laurowe alejkami, przy wtórze szalonego cykania cykad, z pięknymi widokami na pobliskie jezioro…
Myślę, że ostatnim miejscem, jaki spodziewalibyśmy się znaleźć na wyspie greckiej, pachnącej cytrusami, dźwięczącej cykadami – to pałac w stylu neoklasycystycznym – wyglądający jakby został przeniesiony z Europy z czasów Habsburgów na śródziemnomorski ląd i pozostawiony na zboczu wzgórza. To Achillion – letnia rezydencja cesarzowej Sisi, żony Franciszka Józefa. Dotarliśmy do niego samochodem, choć od naszego hotelu dzieliło go zaledwie kilka kilometrów. Wnętrza pałacu są skromnie wyposażone, ale spore wrażenie zrobiła na nas nietypowa kilkukondygnacyjna klatka schodowa. Pałac otacza ogród, z którego rozpościera się wspaniała panorama na Kerkirę, licznie ozdobiony kopiami antycznych rzeźb, w tym i posągami Achillesa – ulubionego bohatera cesarzowej. Jest to miejsce niewątpliwie ważne dla wszystkich osób zafascynowanych burzliwym życiem Sisi (a takich jest potężne grono), jednak dla nas nie była to najciekawsza atrakcja wyspy, choć na pewno zaskakująca swoją odmiennością.
Dni spędzaliśmy na błogim lenistwie od samego rana – pływaniu w turkusowych wodach morza, na spokojnej lekturze pod plażowym parasolem, na wypatrywaniu ławic kolorowych ryb, zajadaniu pysznych lodów, na zabawach w basenach – a Amelka dodatkowo – na szaleństwach na zjeżdżalniach i placu zabaw. A popołudniami wyruszaliśmy na krótkie wycieczki po najbliższej okolicy. Relaks, spokój, słońce i oddychanie południowym klimatem – tego potrzebowaliśmy i to otrzymaliśmy :)
Korfu nas zaskoczyło, niejednokrotnie. Swoją niezwykłą urodą, cudowną bujną zielenią, oszałamiającymi górskimi widokami, niesamowicie pięknym wybrzeżem i stolicą, która wygląda jak przeniesiona prosto z Włoch. Zobaczyliśmy zaledwie skrawek wyspy, mamy wielki niedosyt i wiemy, że kiedyś na pewno tam wrócimy.
Ależ mieliście widoki z hotelu! Wow! :)
Bajeczne :) Ale na całej wyspie takie…
witam. wybieramy się na Korfu do Hotelu Primasol we czerwcu:) czy jest szansa przejścia spacerkiem do najblizszych miasteczek z Hotelu ?
Niestety nie – hotel leży na uboczu. Ale przy hotelu jest przystanek autobusowy i stamtąd można dojechać, gdzie się chce.
Pozdrawiam!