Florida Keys to archipelag około 1700 wysp leżący na południe od półwyspu Floryda. Tworzy on długi na 250 km łańcuch wysepek sięgający prawie wybrzeży Kuby, połączonych ze sobą słynną drogą US Route 1 (tam nazywaną Overseas Highway)- zaczynającą się właśnie w Key West, a kończącą na północy, na granicy z Kanadą.

W 1982 roku w proteście przeciw zablokowaniu przez straż graniczną drogi nr 1 i odcięciu wysp archipelagu od napływających z lądu turystów, miejscowi powołali Conch Republic (Republika Muszli) i ogłosili jej niepodległość. Republika choć głosiła chęć oderwania się od USA, była raczej żartobliwym aktem sprzeciwu niż faktycznym buntem. Powstała jednak flaga oraz paszporty dla obywateli Republiki, o które można się ubiegać do dziś, o ile posiada się „odpowiedni stan umysłu” ;)

Na Florida Keys z „naszego” Hollywood Beach mieliśmy około 1,5 godziny drogi. Wyruszyliśmy, więc wcześnie rano, aby spędzić tam cały, spokojny dzień.

Pierwsze wrażenia były inne od wyobrażeń – wyspy leżące najbliżej Florydy były zielone, pełne lasów namorzynowych, a miasteczka mało karaibskie. Rozglądaliśmy się za tymi biało-turkusowymi plażami, palmami i kolonialną architekturą, znanymi ze zdjęć w przewodnikach i sieci…

Im dalej wgłąb archipelagu jechaliśmy, tym bardziej turkusowo i karaibsko się robiło…

Przystawaliśmy po drodze, gdy nas coś zainteresowało. Wypatrywaliśmy delfinów i manatów oraz szukaliśmy jakiejś ładnej plaży na dłuższy relaks…

Znaleźliśmy taką w Bahia Honda State Park – spędziliśmy tu większą część dnia – plażując, kąpiąc się, poszukując dziwnych robali wodnych, polując (fotograficznie) na ptaki, spacerując… Odwiedziliśmy trzy różne plaże na Bahia Honda Key – każda przepiękna, każda ze świetną infrastrukturą, każda na terenie pięknego rezerwatu. Wstęp był płatny (parę $ za auto), ale poruszanie się w obrębie Parku odbywało się bez ograniczeń.

To prawdziwie rajska wyspa z mieniącą się wszystkimi odcieniami błękitu ciepłą wodą, pięknymi białymi plażami, z możliwością nurkowania (to jedna z dwóch raf koralowych w Ameryce Północnej), uprawiania surfingu i innych sportów wodnych, z przepiękną (chronioną) florą i fauną…

Kolejnym naszym przystankiem było słynne Key West – najbardziej na południe położone amerykańskie miasto na kontynencie. Zostało założone w 1829 r. i jest jednym z najstarszych miast na Półwyspie Floryda. Słynie ono z hedonistycznej atmosfery wiecznych wakacji, z całej rzeszy działających tu artystów, z Hemingwaya, który mieszkał w Key West w latach 30-tych XX w. i napisał tu kilka powieści, z pięknej kolonialnej zabudowy…

W mieście było mnóstwo restauracji, barów, sklepików z pamiątkami i rękodziełem. Zjedliśmy tam kolację, po krótkim spacerze po Old Town (Starym Mieście)  i zajrzeliśmy do najbardziej chyba obleganego przez turystów miejsca – betonowej „boi” zaznaczającej najdalej na południe położony punkt Stanów Zjednoczonych (chociaż tak naprawdę takie miejsce znajduje się na Hawajach). Stąd na Kubę jest tylko 90 mil (145 km).

Zdecydowanie mieliśmy za mało czasu, aby lepiej poczuć atmosferę Key West. Musieliśmy wrócić na ląd, ponieważ następnego dnia wyruszaliśmy w powrotną drogę do Nowego Jorku. Po drodze do Hollywood Beach zatrzymaliśmy się jednak jeszcze na oglądanie zachodu słońca. Mówi się, że na Florida Keys są jedne z najpiękniejszych i najbardziej spektakularnych zachodów słońca na świecie. Na miejsce obserwacji wybraliśmy Old Seven Mile Bridge (Stary Siedmiomilowy Most). Jego nowszy brat, biegnący równolegle, był swego czasu jednym z najdłuższych mostów na świecie. Stary most jest zamknięty dla ruchu i stanowi sympatyczne miejsce na spacer i podziwianie wspaniałej panoramy.

Wrażenie było faktycznie obłędne. Staliśmy na zabytkowym moście, wśród wielu innych zachwyconych osób i podziwialiśmy wspaniały spektakl natury… Między falami goniły się delfiny, słońce barwiło niebo na krwistoczerwony kolor, woda stawała się czarna i nieprzejrzysta, powoli żegnaliśmy ten wspaniały dzień spędzony pośród idyllicznej przyrody…

Bardzo żałujemy, że nie zaplanowaliśmy sobie noclegu i przynajmniej jeszcze jednego dnia na archipelagu Florida Keys. Ten jeden dzień to bardzo, bardzo mało na tak niesamowite miejsce. Obiecaliśmy sobie kiedyś tam wrócić – trzymajcie kciuki za powodzenie planu :)

Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Agnieszka F. pisze:

Ja trzymam za Was, Wy trzymajcie za nas! My tam w ogóle nie dotarliśmy, bo brakło czasu, a od kuzynów z Sarasoty do Florida Keys długa droga! :( Ale obiecaliśmy sobie, że następnym razem pojedziemy tam na 100%! W końcu wizę mamy na 10 lat ;)
PS. Cudownie tam, pięknie,w spaniale!! :)))