Letni pałac królewski Bang Pa-In
Kilkadziesiąt kilometrów na północ od Bangkoku znajduje się letnia rezydencja królewska – pałac Bang Pa-In. To wielki kompleks budynków w rozmaitych odmiennych stylach architektonicznych stojących w ogromnym, zadbanym ogrodzie. Jego historia sięga XVII w., był wielokrotnie przebudowywany, a swój obecny wygląd zawdzięcza królowi Ramie V panującemu w XIX w..
To co zwracało naszą uwagę, to pomieszanie stylów – obok tradycyjnego pawilonu tajskiego stał pałacyk w klasycystycznym stylu europejskim – podobno wzorowany na Pałacu na Wodzie z Łazienek Królewskich w Warszawie… Kawałek dalej napotkaliśmy pawilon w stylu chińskim, po drodze minęliśmy malutką budowlę w stylu kmerskim, a na środku jednego ze stawów stoi dziwna wysoka kolorowa wieża – obserwatorium astronomiczne. Ten niecodzienny mix sprawiał, że cały kompleks odbieraliśmy jako chaotyczny i niespójny, choć urokliwy.
Jeden z budynków zwiedzaliśmy również od środka. Znajdowała się tam sala tronowa i audiencyjna. Wyposażenie i styl przypominał mi typowe europejskie dziewiętnastowieczne rezydencje. Nie można było tam robić zdjęć, należało zachowywać się z powściągliwością i cicho. We wszystkich królewskich rezydencjach obowiązuje odpowiedni strój – długie spodnie (spódnice dla pań, ewentualnie spodnie), brak dekoltów, rękaw zakrywający ramię, nigdy nie legginsy, spódniczki mini czy szorty i oczywiście wnętrza odwiedzamy bez obuwia. W niektórych miejscach wchodziłam w długich spodniach, ale tutaj założyć musiałam jeszcze dodatkową spódnicę. Upał 40 stopni, a my poubierani jak na Syberii ;)
Razem z nami kompleks zwiedzała grupa młodziutkich mnichów, ich pomarańczowe szaty pięknie kontrastowały z zielenią ogrodów, tak jakby znaleźli się tam specjalnie dla nas – dla pięknych zdjęć.
Ogrody były bardzo zadbane. Trawniki przystrzyżone, rośliny pięknie kwitnące, w stawach pływały warany i wielkie żółwie wodne, które można było karmić pieczywem sprzedawanym za grosze na straganie obok i obserwować małe wojny o kawałek chleba pomiędzy żółwiem a stadkiem olbrzymich ryb. Z reguły ryby wygrywały walkę…
Bardzo podobały nam się żywopłotowe słonie. Co krok spotykaliśmy jakieś ogrodowe ozdoby – rzeźby, altany, wielkie malowane donice z roślinami, mostki, domki duchów… Wszystko zadbane, idealnie przycięte, czyste, odmalowane, czekające na przybycie króla, zmęczonego bangkockim upałem…
Tutaj też spróbowaliśmy po raz pierwszy lodów o smaku durianowym – było to dla mnie niezapomniane przeżycie. Od pierwszego posmakowania stałam się niefanką duriana… ;)
Rzeczywiście, co zdjęcie, to widać budynek jak z kompletnie innej bajki :) Śmieszny taki misz masz, ale, o dziwo, ogród wygląda naprawdę urokliwie. Szczególnie te mniejsze budyneczki nadają jakiejś takiej lekkości i uroku. Zazdroszczę odwiedzin w tak wspaniałym miejscu. Pozdrawiam cieplutko :)
Ogród był bardzo zadbany i ładny, ale ten mix był dziwaczny. Tak jakby nie mogli się zdecydować na jeden styl. Albo jakby chcieli dać królom wszystkiego po trochu, żeby niczego nie zabrakło ;)
Pozdrawiam!
Faktycznie trochę taki misz masz ;) Ale całość ciekawa :)
Pozdrawiam!