Południowo-wschodnia Anglia przejazdem
Za cel tegorocznego urlopu wybraliśmy południową Anglię. Tutaj opisałam jak w praktyce wypadł nasz wyjazd: KLIK.
Po przylocie do Londynu i odebraniu samochodu z wypożyczalni udaliśmy się w kierunku Orpington, gdzie zjedliśmy śniadanie z naszymi londyńskimi przyjaciółmi (pozdrawiamy!). A potem droga zawiodła nas do Leeds Castle w hrabstwie Kent. Zamek pochodzi z XII w., a ostatnie przeróbki w jego wyglądzie miały miejsce w latach 30-tych XX w.. Otoczony jest ponad 200 hektarami pięknych parków i ogrodów.
Chcąc zwiedzić zamek należy przygotować się na mnóstwo atrakcji. W kasie biletowej można kupić specjalną karmę do karmienia parkowych ptaków (w kilku zamkach była taka możliwość). Toteż zaraz po wejściu na teren zamkowych ogrodów spotkaliśmy ptaki wodne proszące o garść karmy. Piękne stare drzewa, bujna roślinność, malownicze strumienie i stawy, zadbane ogrody oraz niewielkie jezioro, po którym można było pływać łódką… Po olbrzymim parku kursuje też elektryczna ciuchcia, która wozi zwiedzających między parkingiem a zamkiem.
Zwiedziliśmy zamek – wnętrza są pięknie zachowane i bogato wyposażone. Wiele z komnat wygląda tak, jakby mieszkańcy zamku przed chwilą go opuścili…
Wzięliśmy też udział w pokazie sokolniczym. Treser opowiadał o prezentowanych ptakach, pokazywał drobne sztuczki. Ciekawe, jeśli ktoś interesuje się tym tematem.
Był tam też duży plac zabaw i labirynt, do którego nie zdążyliśmy wejść, ponieważ zaczęło padać.
Zamek Leeds ma naprawdę mnóstwo do zaoferowania. To olbrzymi teren z wieloma atrakcjami dla całych rodzin. Jest i zamek, i jezioro, i zwierzaki, i restauracja, i park, i plac zabaw… Wystarczająco dużo, aby spędzić w nim cały dzień.
Kolejnym naszym przystankiem było Dover, nazywane „Bramą Anglii” ze względu na bliskość Francji – wybrzeża dzieli tylko 34 km. Miasto nas nie zachwyciło, postanowiliśmy przespacerować się tylko słynnymi klifami. Widok stamtąd był oszałamiający – na wielki port, na miasto, na wysokie białe klify i na widoczne w oddali brzegi Francji…
Jako ciekawostkę przytoczę tu fakt, że Dover należy do średniowiecznego związku Cinque Ports – zrzeszającego miasta portowe położone nad Kanałem La Manche: Hastings, Dover, Hythe, Sandwich, New Romney, z czasem dołączyły jeszcze Rye i Winchelsea. W zamian za dostarczanie władcom okrętów wraz z załogami nabywały one liczne przywileje, np. zwolnienie z cła. Związek ten nadal funkcjonuje, jednak tylko oficjalnie, a nie realnie.
Ostatnim miejscem, które tego dnia odwiedziliśmy było miasteczko Rye. Trafiliśmy na moment odpływu. Kiedyś Rye było miastem portowym (w związku Cinque Ports), teraz od morza dzieli go odległość ok. 3 km, jednak rzeki także podlegają pływom i można je nadal obserwować. Pływy to coś co uwielbiam, coś co mnie fascynuje; chwilową melancholią napawa mnie widok łodzi i statków stojących w szlamie, a potem z radością obserwuję pojawiającą się wodę, błyskawicznie zalewającą dno i ukrywającą przygnębiający widok…
Rye to śliczne średniowieczne miasteczko z malowniczymi budynkami portowymi, ale i małą cudną starówką:
Na wielu domach umieszczone są śliczne, ręcznie malowane ceramiczne tabliczki z numerami i/lub nazwą domostwa. Takie detale dodają prawdziwego uroku.
Nocowaliśmy na obrzeżach Winchelsea. Okna naszego pokoju wychodziły na pastwisko, na którym pasły się owce i w ilościach ogromnych kicały słodkie króliki… Bajeczny wieczorny widok…
Wow, wygląda jak marzenie :) Rye całkowicie mnie zachwyciło – to znaczy Twoje zdjęcia. W takim miejscu zdecydowanie mogłabym mieszkać i spacerować codziennie z uśmiechem na ustach. Kocham taką soczystą zieleń!
Rye jest piękne, ale odwiedziliśmy jeszcze piękniejsze miasteczka – choć trudno w to uwierzyć ;)