Park Hallera w Mombasie
Park Hallera to według nas najciekawsza atrakcja Mombasy. Znajduje się w dzielnicy Bamburi, na miejscu starego wyrobiska wapienia. Rene Haller, specjalista w zakresie ogrodnictwa, zatrudniony w cementowni odpowiedzialnej za to miejsce, postanowił zamienić zdegradowane tereny w park. Sprowadził tysiące drzew i roślin, a także specjalne krocionogi, które użyźniały glebę. Po 20 latach tworzenia ekosystemu, sprowadzono tam zwierzęta i udostępniono go zwiedzającym. Powstało połączenie parku z ogrodem zoologicznym.
Postanowiliśmy pojechać tam tuk-tukiem, ponieważ Park Hallera znajdował się w sąsiedniej dzielnicy, czyli dość blisko naszego hotelu. Po wyjściu za hotelową bramę błyskawicznie zostaliśmy złapani przez Pana Tuktuka, który z wielkim entuzjazmem zawiózł nas na miejsce.
Na miejscu umówił się z nami, że będzie czekał na telefon od nas, aby nas stamtąd odebrać. Zatelefonować miała strażniczka z parku, gdy damy znać, że wychodzimy – taki jakiś układ mieli, wygodny dla nas ;)
A my po wykupieniu biletów wstępu wyruszyliśmy na zwiedzanie – dorosły 1400 KSH, dziecko 600 KSH (pamiętajcie, że płacić można tylko i wyłącznie gotówką i szylingami!).
Zaproszono nas do grupy, która zwiedzała park z przewodnikiem. Chętnie skorzystaliśmy, bo teren był olbrzymi, upał nieziemski i nie mieliśmy ochoty na błądzenie, tylko efektywne zwiedzanie ;)
Podeszliśmy do jakichś budynków przy których leżały dwie wielkie żółwie skorupy. Przewodniczka zaczęła łaskotać okolice głowy jednego z żółwi, a ten zaczął bardzo powoli wstawać. Skorupa skrzypiała, kołysała, gdy wysuwał łapy, aż w końcu pokazał się cały. Trzeba było go cały czas drapać po szyi, inaczej na nowo się „zamykał”. 120-letni pieszczoch :)
W parku mieszkały rozmaite antylopy, guźce, bawoły, krokodyle, ponad 100-letnie żółwie, żyrafy, małpy i hipopotamy. Zwierzęta, poza małpami, żółwiami i żyrafami, mieszkają na wybiegach, jak w zoo.
Jednak największą atrakcją parku jest możliwość karmienia żyraf. Dwa razy dziennie (o 11:00 i 15:00) zwierzęta są zwoływane i ze specjalnego „tarasu” można je karmić, kupioną wcześniej karmą. Jak zauważyliśmy, chodzą sobie one swobodnie po parkingu przy bramie parku, a na gwizdanie opiekuna podchodzą do turystów.
Tak to wygląda – my stoimy na specjalnym podwyższeniu, żyrafy niżej i sięgają do naszych dłoni poprzez ogrodzenie.
Była to dla nas wielka frajda i zapewne jedna z niewielu możliwości tak bliskiego obcowanie z tymi pięknymi zwierzętami…
W parku odbywa się także karmienie krokodyli i hipopotamów. Zainteresowani byliśmy tylko tym drugim, więc pod opieką przewodniczki dotarliśmy do stawu, gdzie mieszka para tych wielkich ssaków i czekaliśmy na karmienie.
Pomimo tego, że nasze europejskie wyobrażenia parku i zoo odbiegają od tego co zobaczyliśmy ;) to warto było spędzić tam popołudnie. Naprawdę miło wspominamy tę wycieczkę. A o cudnych żyrafach nie zapomnimy nigdy…
Gdy Pan Tuktuk nas odebrał sprzed bramy parku, poprosiliśmy go, aby zawiózł nas do centrum handlowego – chcieliśmy kupić miejscową kawę i herbatę do domu. Podrzucił nas do jednego z kenijskich supermarketów – Nakumatt. Okazało się, że można kupić tam dokładnie to samo co u nas, międzynarodowe marki znane w Europie, królują również i w Afryce. Jednak to co nas zdziwiło, to ceny – były zbliżone do naszych! A jak widzieliśmy mieszkańcy Kenii nie należą (generalnie) do zamożnych… Stąd pewnie te pustki w sklepie. Byli tam tylko turyści…
Pan Tuktuk czekał na nas również i tutaj, a po zakupach zawiózł nas z powrotem do hotelu. Za spędzone z nami (a raczej na czekaniu na nas) całe popołudnie zapłaciliśmy mu 10$ (z napiwkiem) i widać, było, że był zadowolony ze stawki.
Widać, że Amelce bardzo się podobalo :) Zupełnie się nei dziwię, swietny park! :)
Nie jest to takie zoo czy park, jakie my znamy, ale było egzotycznie, ciekawie, no i te żyrafy… ;)