Dzień w East Sussex
Tego ranka obudziło nas beczenie owiec. Stado pasło się pod naszym oknem i radośnie pobekiwało przeżuwając soczyście zieloną trawę. Pomiędzy owcami skakały króliki. Obrazek prawdziwie sielski.
Nocowaliśmy niedaleko miasteczka Winchelsea – to kolejna miejscowość należąca do średniowiecznego związku Cinque Ports – poprzednio wspominałam o Dover i Rye – TUTAJ. Po zjedzeniu śniadania postanowiliśmy zobaczyć miasto z bliska. Okazało się, że to kolejna perełka z cudnymi, zadbanymi domkami i ogrodami, zabytkowym kościołem w centrum i kilkoma budynkami pamiętającymi czasy średniowiecza. Takich miasteczek, które u nas byłyby skarbem narodowym, w Anglii są setki…
Zamek Bodiam znajduje się pod opieką brytyjskiego towarzystwa National Trust, zajmującego się wieloma zabytkami oraz pomnikami przyrody. Wiedząc, że będziemy odwiedzać sporo miejsc objętych ich patronatem, jeszcze w Polsce zgłosiliśmy nasze członkostwo w tej organizacji. Wpłaciliśmy roczną opłatę i dostaliśmy karty członkowskie wraz z obszernym katalogiem miejsc i innymi potrzebnymi gadżetami. Dzięki temu uzyskaliśmy darmowy wstęp (lub za symboliczną opłatą) do większości zabytków pod ich opieką oraz darmowe parkingi obok wszystkich obiektów. Co zwróciło nam koszt kart członkowskich po paru dniach, bowiem bilety wstępu do muzeów, zabytków i innych są w Anglii po prostu drogie.
Zamek Bodiam został wybudowany w XIV w. na planie czworokąta, otoczony jest fosą, a obecnie na jego dziedziniec prowadzi wąska kładka, znajdująca się w miejscu zwodzonego mostu.
W wielu zabytkach dbano o to, żeby zapewnić dzieciom dodatkową rozrywkę. Bardzo często też obsługa przebrana była w stroje z epoki…
Jeden z najpiękniejszych fragmentów brytyjskiego wybrzeża – Beachy Head. Nazwa co ciekawe wcale nie pochodzi od angielskiego słowa beach – plaża, a od francuskiego beauchef, co oznacza „piękny cypel”.
Miejsce to podobno często spowite jest mgłami. My mieliśmy szczęście i trafiliśmy na piękny słoneczny dzień. Pomimo tego strasznie tam wiało. Wiatr był zimny i bardzo silny. Pomimo lata, żałowałam, że nie mam ze sobą czapki i cieplejszej kurtki.
U podnóża 164-metrowych klifów w 1902 roku zbudowano latarnię morską, aby ostrzegała statki żeglujące po Kanale La Manche przed niebezpieczeństwem.
Beachy Head cieszy się też ponurą sławą – jest jednym z najbardziej „ulubionych” miejsc samobójców na świecie. To tutaj swoje życie decyduje się zakończyć około 20 osób rocznie.
Zaledwie kilka kilometrów dalej znajduje się kolejny cud natury – klify Seven Sisters (Siedem Sióstr). Leżą one u malowniczego ujścia rzeki Cuckmere. Pofalowane wybrzeże składa się z ośmiu wzgórz, a nie siedmiu, na co wskazuje nazwa – wg legendy nazwa wywodzi się jednak nie od wzgórz, a od siedmiu sióstr, które miały domy pomiędzy wzniesieniami.
Ten fragment wybrzeża oglądaliśmy w dwóch miejscach widokowych. Pierwszym z nich jest Birling Gap – znajduje się tu spory parking dla samochodów, centrum informacji turystycznej ze sklepikiem i barem oraz kilka domów. Są tu też stalowe schody prowadzące z klifu na plażę.
Drugim miejscem były Coastguard Cottages koło Seaford. Na obrzeżach miejscowości znajduje się parking i szlak wiodący do malowniczego punktu widokowego – „Domków Strażników Wybrzeża”.
Wszędzie pasły się owce, rasy znanej z filmów o Baranku Shaunie ;) W tle rzeka Cuckmere.
Spacer należał do tych niezapomnianych… Zapierające dech widoki, beczące owce, króliki przemykające koło nas, szum niedalekiego morza, oślepiająca biel klifów kontrastująca z błękitem wody i nieba…
Kolację zjedliśmy w Brighton – słynne fish&chips w jednej z nadmorskich smażalni, podawane z pure z zielonego groszku. Miasto jest najbardziej znanym brytyjskim kurortem, występującym często w literaturze, więc warto tam zajrzeć choćby na chwilę.
Słynne molo w Brighton, miejsce rozrywki turystów i miejscowych. Na jego końcu ulokowane jest wesołe miasteczko. Obok biegnie promenada i kamienista plaża. Krzyk mew i grzechotanie kamieni porywanych falami. Do tego zapach smażonych na oleju ryb i setki turystów przechadzających się po promenadzie…
Brighton nie byłoby wymarzonym miejscem na mój wypoczynek, ale na pewno jest warte (krótkiej) uwagi. Tym razem nie wystarczyło nam czasu na obejrzenie słynnego Royal Pavilion – pałacu w stylu hindi, stanowiącego wizytówkę miasta, choć wg mnie wyglądającego nieco kuriozalnie na angielskim wybrzeżu.
CDN