– Daleko jeszcze? Mamoooo, daleko jeszcze? – pytała co parę minut zniecierpliwiona Amelka. Jechaliśmy wynajętym samochodem z Carvoeiro w Algarve do Lizbony. Chcieliśmy na własne oczy zobaczyć to, opisywane wszędzie jako wyjątkowo piękne, miasto. Trzy godziny spędzone w aucie minęły dość szybko – na obserwowaniu zmieniających się krajobrazów, na podziwianiu plantacji odartych z kory, drażniących oczy ostrym pomarańczem, drzew korkowych, na liczeniu mijanych mostów i wiaduktów, ale ostatnie kilometry znacznie nam się dłużyły.

GPS kierował nas przez nieładne przedmieścia, zatłoczone dzielnice mieszkalne, aż wreszcie dotarliśmy do pięknie położonych wśród zieleni eleganckich willi i naszym oczom ukazała się turkusowa woda Tagu, przecięta białą kreską wieży Belem.

20120713T112405IMG_0117

Torre de Belem to budowla obronna powstała w 1515 r., w złotym wieku portugalskiej historii, wieku wielkich odkryć geograficznych; symbol potęgi militarnej i ekonomicznej kraju. Od ponad dwustu lat stoi na brzegu rzeki, przeniesiona z jej środka po silnym trzęsieniu ziemi. Pełniła rolę strażnicy, była latarnią morską, więzieniem, posterunkiem celnym. Obecnie jest to muzeum.

Torre de Belem Lizbona 20120713T114036_MG_1594

Pierwsze na co zwróciłam uwagę po podejściu do wieży, to jej przepiękna architektura. Ozdobiona jest ona licznymi wieżyczkami, wymyślnymi blankami, balkonami, finezyjnymi loggiami… Starałam się zapamiętać jak najwięcej detali, ale było to niemożliwe, gdyż za każdym spojrzeniem odkrywałam coś nowego. Weszłam do środka i momentalnie poczułam chłód – pomimo upału na zewnątrz. Grube mury utrzymywały przyjemną dla zmęczonego upałem ciała temperaturę. Puste wnętrza nie zachwycały, ale przyjemnie było spędzić parę minut w cieniu, podziwiając rozciągającą się za oknami panoramę ujścia Tagu lub czerwonego wiszącego Mostu 25 Kwietnia.

Ze scenerią szerokiej rzeki, ograniczonej pagórkowatymi brzegami, kontrastowało zatłoczone centrum starego miasta. W wąskich uliczkach przepychali się miejscowi zajęci swoimi codziennymi sprawami oraz turyści z zadartymi do góry głowami, z aparatami wyciągniętymi w dłoniach, zaaferowani oglądanymi miejscami. Pomiędzy nimi powoli przesuwały się żółte tramwaje będące turystycznym symbolem miasta. Samochody, niemile widziane w tym całym tłoku, usiłowały torować sobie przejazd, dotrzeć w całości do celu i zaparkować bez zadrapań na lakierze. Nam się to udało.

Lizbona 20120713T135536IMG_0205

Gdy kelner w jednej z dziesiątek restauracji zabytkowej dzielnicy Alfama postawił przede mną talerz z kilkoma upieczonymi na złoto sardynkami, podanymi z ugotowanymi ziemniakami i świeżą sałatą, poczułam, że nic innego nie chcę w Portugalii jadać. Ryby są tam obłędnie pyszne, świeże, wprost z morza, przygotowywane prosto i bez kombinacji. Do tego kieliszek białego wina i kawałek wspaniałego owczego sera. Znowu miałam siły na zwiedzanie miasta.

Oddech utracony w stromych, krętych uliczkach i w labiryncie schodów Alfamy mogłam odzyskać w zacienionych arkadach olbrzymiego Placu Handlowego (Praca do Comercio). Jeden z jego boków stanowi brzeg rzeki Tag, kolejne to piękne pałace. Północną pierzeję placu rozdziela piękny łuk triumfalny stanowiący bramę miejską.

Po wyjściu z cienia słońce oślepiało, grzało i nie pozwalało na nic innego poza szybkim zrobieniem zdjęć i ponowną ucieczkę w cień. Niestety, nie nie na długo, ponieważ po krótkim spacerze ładną ulicą Rua Augusta, dotarliśmy do jednej z największych atrakcji tego miasta na krańcu Europy – windy św. Justyny (Elevador de Santa Justa). W jednej z bocznych uliczek, odchodzących od szerokiej alei, zobaczyłam wysoką, stalową konstrukcję, z delikatnymi neogotyckimi łukami i zdobieniami. Po wejściu do ciasnej, dusznej w lipcowym upale, wyłożonej drewnem kabiny, zostałam przewieziona na górne piętro. Jeszcze tylko kilka ażurowych schodów, które wiodły na punkt widokowy na szczycie windy i mogłam zachwycić się absolutnie przepiękną panoramą Lizbony. Czerwień dachówek, poprzecinana zacienionymi uliczkami, białe ściany kościołów i potężnych kamienic, gdzieniegdzie plama zieleni. Mój wzrok zatrzymał się na turkusowej wodzie Tagu, a potem przesunął na lewo, w stronę zielonego wzgórza, na którym dumnie wznosił się zamek św. Jerzego. Jego bajkowa architektura pełna romańskich blanek przyciągała wzrok i odznaczała się od reszty miejskiej zabudowy. Spojrzałam jeszcze dalej w lewo i zobaczyłam pobliski plac Rossio wyłożony dwukolorowym brukiem ułożonym w fale. I już wiedziałam gdzie za parę minut wypijemy popołudniową kawę.

Zmierzając do Katedry Se, ostatniego miejsca zwiedzanego przez nas tego dnia, mijałam urocze zaułki zabudowane odrapanymi kamienicami, malowniczo zaniedbanymi i zrujnowanymi, wąskie, strome uliczki, małe placyki i robiłam dziesiątki zdjęć skuszona ich urodą. A każda mijana przeze mnie ściana pokryta niebieskimi kafelkami azulejos powodowała moje radosne uniesienie. Rozedrgane powietrze tańczyło nad nagrzanymi do czerwoności torami, po których co parę minut przesuwał się telepiąc żółty tramwaj. Lizbona to raj dla turystów i raj dla fotografów. Mało jest tak fotogenicznych miejsc w Europie.

To nie była nasza Lisbon Story. To dopiero prolog, wstęp i wprowadzenie do historii, która na pewno będzie miała swój dalszy ciąg.

Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Magda pisze:

Przejażdżka tym tramwajem to moje marzenie – piękne zdjęcia :)