Toronto na weekend – część 2
Toronto – wielomilionowa metropolia leżąca na południu Kanady, nad jeziorem Ontario. Spędziliśmy w niej sierpniowy weekend, przed odlotem do Europy. Zaczęłam opisywać to TUTAJ. A teraz pokażę wam kolejne miejsca, które udało nam się wtedy zobaczyć.
St. Lawrence Market – hala targowa, która funkcjonuje w tym samym miejscu od 1793 roku. Obecny budynek wybudowany został w 1905 roku. Mnóstwo tam stoisk z żywnością – sery, wędliny, ryby, owoce morza, przetwory, ale i liczne bary sprawiają, że targ jest chętnie odwiedzany przez miejscowych i turystów.
The Distillery Historic District to zabytkowa dzielnica uchodząca za najlepiej zachowany zespół obiektów przemysłowych z epoki wiktoriańskiej w Ameryce Północnej. Od 1871 do 1990 roku produkowano tutaj whisky. W 2003 roku 44 odremontowane budynki na nowo zostały oddane do użytku jako centrum kulturalne. Odbywają się tu festiwale, koncerty, wystawy, są tu restauracje, galerie sztuki, sklepy. Przyjemna podróż w czasie.
To także bardzo dobre miejsce na lunch, czy kolację. My wybraliśmy browar Mill St. Brewery. Przyjemny lokal z dobrym piwem i jedzeniem.
Jedną z największych atrakcji Toronto jest CN Tower. To wieża telewizyjna o wysokości 553,33 m. Do 2007 roku była najwyższą budowlą na świecie – wtedy prowadzenie oddała Burj Khalifa w Dubaju. Wjeżdża się na nią szybkobieżnymi windami. Na wysokości 351 m znajduje się obrotowa restauracja. Nieco niżej, bo na 346 m jest kawiarnia, w której przysiedliśmy na drinka i podziwianie zachodu słońca. Na 342 metrze atrakcją jest szklana podłoga, przez którą widać ulice przebiegające pod wieżą. Sky Pod na 447 m to najwyższa galeria obserwacyjna – potrzebny jest dodatkowy bilet na wjazd na nią.
Na CN Tower spędziliśmy cały wieczór. Podziwialiśmy obłędną panoramę miasta i jeziora Ontario, zaliczyliśmy wszystkie dostępne platformy widokowe, poczekaliśmy na zachód słońca. To faktycznie taka atrakcja, której nie można pominąć będąc w Toronto.
Po powrocie na ziemię okazało się, że to nie koniec atrakcji – w podstawie wieży mieści się olbrzymi sklep z pamiątkami, a przed budynkiem rozświetla się wieczorami napis „Canada”, przy którym większość turystów chce mieć zdjęcie.
Ostatnim miejscem przed wylotem do domu, które zwiedzaliśmy, były Wyspy Torontońskie (Toronto Islands). Idąc rano z hotelu na prom, który miał nas na nie zawieźć, podziwialiśmy eklektyzm miasta – stare mieszało się z nowym, sztuka z kiczem, zieleń z szarością betonu…
Prom zabrał nas na wyspy na jeziorze Ontario – to archipelag 15 niewielkich wysepek. Znajdują się tu tereny rekreacyjne, parki, plaże, restauracje, kluby jachtowy, a także lotnisko, park rozrywki i dzielnice mieszkalne. To największy obszar miejski bez ruchu kołowego w Ameryce Północnej – dozwolone są tu tylko pojazdy serwisowe.
Na wyspie spędziliśmy parę godzin piknikując (poprzedniego dnia zrobiliśmy na tę okazję zakupy na targu), spacerując, plażując, relaksując się, podglądając mieszkające w parkach ptaki. Dodatkowo obserwowaliśmy akrobacje powietrzne myśliwców, które kolejny dzień latały nad miastem.
Czas minął nam błyskawicznie i z żalem opuszczaliśmy tę spokojną dzielnicę miasta.
Toronto nie zachwyciło nas tak, jak zachwycił nas Nowy Jork. Ale to całkiem miłe miasto, z paroma świetnymi atrakcjami. Warto pamiętać o nim, gdy na przykład planuje się wizytę nad Niagarą, skąd jest naprawdę niedaleko. Gdyby nadarzyła się okazja, chętnie bym do Toronto wróciła. Znowu na dzień czy dwa, żeby zobaczyć, to na co zabrakło nam czasu…