Podczas naszej weekendowej wizyty w stolicy Irlandii wypadły akurat wybory parlamentarne, więc rano pojechaliśmy do Ambasady RP w Dublinie, aby oddać swoje głosy.

A stamtąd udaliśmy się do Muzeum Piwa Guinness (Storehouse Guinness). W jednym z budynków browaru stworzono wielkie interaktywne muzeum. To 7 pięter historii browaru, sekretu składników, procesu produkcji, degustacji, nauki lania piwa z kija… Jest tu także sklep z guinnessowymi pamiątkami oraz bary i restauracje.

Ciemne piwo typu stout produkowane jest w browarze Arthura Guinnessa od 1759 roku. To jedna z najbardziej znanych marek piwa na świecie.

Muzeum jest bardzo ciekawe, nawet dla dzieci, którym temat piwa jest obcy. Ale ekspozycje są tak interesujące i dobrze przygotowane, że dzieciaki nie nudzą się tam wcale.

Spacerem przeszliśmy w okolice destylarni Jamesona – najbardziej znanej irlandzkiej whisky.

Dokładnie vis a vis wejścia do destylarni znaleźliśmy włoską restaurację, gdzie zjedliśmy obiad. Szybko i smacznie, cenowo też w porządku.

Kolejne muzeum – Destylarnia Jameson – założona w 1780 roku przez Johna Jamesona. Zwiedza się ją z przewodnikiem, który pokazuje i omawia cały proces powstawania whiskey. Wycieczka kończy się degustacją trunków. Jest tu bar i restauracja oraz sklep. Ciekawe miejsce dla wielbicieli whiskey.

Udało nam się także zobaczyć dubliński zamek. Trzeba przyznać, że mało imponujący ;)

Najbardziej reprezentacyjną ulicą w Dublinie jest Grafton Street. To deptak ze sklepami i salonami najbardziej znanych światowych marek. W 2008 roku ulica ta była na piątym miejscu najdroższych ulic handlowych na świecie – pod względem wysokości płaconego czynszu.

Tam weszliśmy na słynną kawę po irlandzku do Bewley’s Oriental Cafes – kawiarnię firmy Bewley założonej w 1840.

Kawę po irlandzku (irish coffee) przygotowuje się z kawy, bitej śmietany, irlandzkiej whiskey i brązowego cukru. Pychota!

Spacery po mieście były bardzo przyjemne. Mnóstwo tu kolorowych zaułków, sporo street artu. To miasto żyje, pulsuje, bawi się. Jest energetyczne i pozytywne. Pomimo tego, że daleko mu do „wielkich” europejskich stolic, ma w sobie coś, co sprawia, że się go po prostu lubi.

Inną znakomitą kawę po irlandzku piliśmy w niepozornym lokalu w dzielnicy handlowej – w Vice Cafe. Była to najlepsza kawa jaką piliśmy w Dublinie.

Zwiedzając Dublin, krążąc po mieście, zawsze w końcu trafi się do dzielnicy Temple Bar – i tak działo się z nami. Każdego dnia zaglądaliśmy do jakiegoś pubu, aby posłuchać muzyki na żywo i poczuć energię tego miasta.

Nasz weekend w Dublinie był intensywny, bogaty w atrakcje i bardzo przyjemny. Miasto jest niewielkie jak na europejską stolicę, kameralne i ma przyjazna atmosferę. To idealny pomysł na weekendowy wypad – zobaczycie sporo, nie męcząc się i nie nudząc ani trochę.

Pierwszą część opisu naszego irlandzkiego weekendu znajdziecie TUTAJ.

Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

FUKO pisze:

Jak patrzy się na takie zdjęcia, to człowiek natychmiast chce się pakować i wyruszać w podróż :) Pozdrawiamy!