Santa Barbara – to co najmilsze w Kalifornii
Po ponad dwóch tygodniach w fantastycznych plenerach Nevady, Arizony i Utah, dotarliśmy do Kalifornii. Tam spędziliśmy parę dni na błogim lenistwie w Santa Barbara. Na wypoczynek wybraliśmy niewielki rodzinny hotelik Franciscan Inn, położony o przecznicę od plaży. Był tam basen, spore pokoje i wszystkie potrzebne udogodnienia.
Nasze dni codziennie wyglądały tak samo – rano zwiedzaliśmy, albo wybieraliśmy się na zakupy (przed powrotem do domu trzeba było o to zadbać, bo wcześniej kompletnie nie było czasu), a od południa – relaks w basenie, wieczorem spacer po plaży i kolacja na mieście. Taki układ dnia był spowodowany pogodą – codziennie rano było pochmurno i chłodno, dopiero od południa przejaśniało się i przychodził upał. Taki mają tam klimat ;)
Plaża miejska w Santa Barbara jest bardzo szeroka. Nie widać było zbyt wielu plażujących i kąpiących się, być może dlatego, że woda w oceanie była dość zimna. W okolicy molo weterani usypywali z piasku piękne rzeźby i zbierali datki. Można też było rzucać drobniakami do celu – w miseczki, kubeczki itd. A panowie co jakiś czas zbierali monety i przeznaczali na własne potrzeby. Rzucanie do celu szczególnie upodobała sobie Amelka – na spacer musieliśmy wychodzić z kieszeniami pełnymi drobniaków :)
Adam polował z aparatem na ptaki i wylegujące się na pomostach foki.
Brzytwodziób amerykański
W Santa Barbara jest wielka marina, w której obserwowaliśmy foki:
Codziennie wędrowaliśmy na Stearns Wharf (to przeszło 700-metrowe molo z 1872 roku), ze sklepikami i knajpkami. Na molo można było wjeżdżać samochodami i na nim parkować. Gigantyczna konstrukcja! Jadaliśmy tam codziennie przepyszny chowder z owoców morza.
Przy molo pływały płaszczki i niewielkie rekiny Pelikany brunatne
Stamtąd spacerkiem można było dojść do Santa Barbara Old Town – miasto jest konsekwentnie i ładnie utrzymane w klimacie hiszpańskiego kolonializmu. Niskie domy, z dachami wyłożonymi ceglanymi dachówkami, elewacje białe lub w ciepłych kolorach, łuki, kolorowe kafle na schodach itd. Tam jadaliśmy kolację i wracaliśmy do hotelu podziwiając bajeczne zachody słońca.
Odkryliśmy knajpkę z całkiem przyzwoitą pizzą Ale na pizzę Oreo nie skusiliśmy się ;)
Wczesne ranki Adam spędzał na spacerach po plaży i na fotografowaniu zwierzaków:
kulik długodzioby Czapla biała Foka pospolita Ślepowron Cytrynka czarnolica Kuliki długodziobe kulik długodzioby Kacykarzyk kuliki długodziobe cytrynka czarnolica kulik długodzioby
I tak nam mijały dni. A co zobaczyliśmy w mieście poza tym?
Bardzo znanym miejscem w Santa Barbara jest Old Spanish Mission. To stara hiszpańska misja prowadzona przez braci franciszkanów od XVIII wieku. Obecnie można ją także zwiedzać. To ciekawe i świetnie zachowane miejsce, pamiętające czasy misjonarzy i kolonizatorów Kalifornii. Jest tam ładny kościół oraz zabudowania klasztorne z ogrodem i małym cmentarzem.
Typowa dla Santa Barbara zabudowa
Innym miejscem, którego nie można pominąć, jest gmach sądu hrabstwa Santa Barbara (Santa Barbara County Courthouse) – zbudowany w 1929 roku w stylu hiszpańskiego odrodzenia kolonialnego i będący jego najznakomitszym przykładem. Wstęp do niego jest bezpłatny, a na wieży zegarowej znajduje się punkt widokowy, z którego zobaczyć można całe miasto.
Te kolorowe prostokąty to przygotowane na wieczorny pokaz filmowy koce – można było sobie wcześniej zarezerwować miejsce :)
Niedaleko sądu znajduje się kolejny ważny zabytek – El Presidio. To dawne fortyfikacje oraz koszary wojskowe i mały kościółek. Jest to drugi najstarszy budynek w Kalifornii – powstał w 1782 roku. W 1786 zbudowano misję, o której pisałam wyżej. Poza nimi nie było tam jeszcze nic – to wokół El Presidio zaczęto budować miasto.
I kilka ujęć jego okolicy:
Niedaleko naszego hotelu rosło drzewo – Moreton Bay Fig Tree. Uważane jest za największy figowiec wielkolistny w Stanach Zjednoczonych. Posadzony został w 1876 roku.
Kolejnym miejscem, które tam zwiedziliśmy było Santa Barbara Zoo. Spędziliśmy przyjemne parę godzin na oglądaniu zwierzaków. Fajne miejsce na spacer z dziećmi.
Jedno popołudnie poświęciliśmy na rodzinną przejażdżkę wypożyczonym „rowerem” po nadmorskim bulwarze. Dojechaliśmy aż do Chromatic Gate, nazywanym także Rainbow Arch. To dzieło miejscowego artysty, które zdobi jeden z miejskich parków.
Zaliczyliśmy także wielki plac zabaw, na którym szalała Amelka
Tych parę dni pozwoliło nam odpocząć po męczącym tripie, odespać, zrelaksować się. Santa Barbara bardzo nam się podobało. Jest to spokojne miasteczko, z przyjemną atmosferą, ładną architekturą. Zadbane i ciekawe. Jeśli będziecie rozważać miejsce na wypoczynek w Kalifornii, pomyślcie o Santa Barbara, nie zawiedziecie się.