San Francisco było naszym przystankiem w drodze na Hawaje. Przylecieliśmy na miejsce około południa, zakwaterowaliśmy się w hotelu w centrum i w ramach walki z jet lagiem udaliśmy się na spacer.

San Francisco to stare miasto, którego historia sięga XVIII wieku. Założone zostało przez hiszpańskich kolonizatorów jako misja św. Franciszka z Asyżu. Bardzo rozwinęło się podczas kalifornijskiej gorączki złota i na początku XX wieku było największym miastem w Kalifornii. Obecnie słynie z liberalnego charakteru, kosmopolityzmu oraz tolerancji wobec wszystkich grup społecznych. Położone jest malowniczo na wielu wzgórzach, tuż nad zatoką i jest bardzo przyjemne dzięki sporej ilości zieleni miejskiej oraz ładnej – łączącej rozmaite style i okresy – architekturze. W naszym osobistym „rankingu na najładniejsze miasto” jest numeremr 2 w USA (zaraz po Nowym Jorku).

Nasz hotel mieścił się o parę kroków od Union Square – głównego placu w mieście. I tam skierowaliśmy się na początek.

I okolice Union Square:

Następnie udaliśmy się do Muzeum Tramwajów LinowychCable Car Museum. Muzeum jest darmowe. Prezentowane są w nim zabytkowe wagoniki, można zobaczyć działającą siłownię oraz zapoznać się z historią tramwajów.

Cable car w San Francisco czyli tramwaje linowe są ostatnimi takimi pojazdami na świecie. Pojawiły się na ulicach miasta w drugiej połowie XIX wieku i pełniły rolę komunikacji miejskiej. Ich napęd to liny pędzące pod powierzchnią dróg i ciągnące wagoniki po wyznaczonych trasach. Tras obecnie jest 3, a przejażdżka tramwajem to obowiązkowa atrakcja dla każdego turysty odwiedzające miasto.

Bilet na przejazd tramwajem kosztuje 7 $ i kupuje się go w wagoniku (bilet całodzienny to 12 $ i można korzystać do woli z komunikacji miejskiej). Fajna przygoda!

Następnego dnia na pierwsze śniadanie wybraliśmy się do Lori’s Diner – lokalu wystylizowanego na lata 50-te. Bardzo fajny klimat!

W tym miejscu wspomnę, że poranki i wieczory w San Francisco były bardzo chłodne, pomimo tego, że był to sierpień – nie zapomnijcie o kurtkach czy bluzach. Miejscowi mówili, że u nich nigdy nie ma upału i zawsze wieje – coś w tym jest ;)

Miejscem, które odwiedza każdy turysta jest Lombard Street – uznawana za najbardziej krętą ulicę na świecie. Ma ona na odcinku 400m aż 8 zakrętów, a nachylenie jezdni wynosi 16%. Byliśmy tam przed 9 rano (jet lag nie pozwala za długo spać) i było jeszcze pusto. Nasz kierowca ubera zjechał z nami uliczką, porobiliśmy tam spokojnie zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Ale w ciągu dnia podobno jest tak wielu turystów, że na ulicy tworzą się korki, a czasem jest ona nawet okresowo zamykana przez władze miasta.

No i następna ikona San Francisco – most Golden Gate, który wcale nie jest golden ;) Wybudowany w latach 1933-1937, łączy brzegi cieśniny Golden Gate, która oddziela Zatokę San Francisco od oceanu. Ma on długość 2737,4 m, szerokość 27,4 m, a wysokość 227,4 m. To bardzo ważny węzeł komunikacyjny – miesięcznie przejeżdża po nim blisko 3,5 miliona samochodów. I przez blisko 30 lat był najdłuższym mostem wiszącym na świecie.

My podjechaliśmy uberem do visitor center i stamtąd przeszliśmy się kawałek mostem – do pierwszego przęsła. Jednak strasznie tam wiało i było tak zimno, że zrezygnowaliśmy z dalszego spaceru.

Bardzo lubimy oglądać miasta z góry. Nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności i w San Francisco, tym bardziej, że miasto położone jest malowniczo na wielu wzgórzach. Wybraliśmy się do Coit Tower – 64-metrowej wieży stojącej na szczycie Telegraph Hill. Wybudowana została w 1933 roku, w stylu art deco. W holu udekorowana jest freskami przedstawiającymi sceny z życie miasta i regionu, stworzonymi przez miejscowych artystów w latach 30-tych.

Na górę wjeżdża się windą – po zakupieniu biletu (9$ dorosły, 6$ młodzież, 2$ dziecko) i wystaniu parudziesięciu minut w kolejce. Widoki są obłędne!

Zejście z Telegraph Hill trasą Filbert Street Steps jest atrakcją samą w sobie – idzie się schodami, wśród ogrodów, przy ładnych zabytkowych domkach…

Po zejściu ze wzgórza znaleźliśmy się tuż obok siedziby Levi’sa – nie sposób było tego miejsca ominąć. W końcu to w San Francisco w 1853 roku powstała pierwsza para dżinsów! Jest tam małe muzeum z historią słynnych spodni oraz sklep.

Kolejne miejsca odwiedzone przez nas w San Francisco pokażemy wam w następnym poście. Stay tuned!

Poleć:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *