Boston
Gdyby Boston nie miał konkurencji na Wschodnim Wybrzeżu w postaci Nowego Jorku, oddalonego od niego o około 350 km, to na pewno byłby odwiedzany tłumnie przez turystów z całego świata i uchodziłby za jedno z najciekawszych miast w Stanach. A tak? Pomimo niewątpliwego uroku, mało kto do niego dociera, bo turysta woli skupić się na Wielkim Jabłku, Waszyngtonie i ewentualnie Filadelfii. Chociaż nie wiem, czy to nie jego plus – ta trochę senna, a nie wielkomiejska atmosfera i znikoma ilość odwiedzających ;)
Do Bostonu dojechaliśmy z Nowego Jorku autobusem międzymiastowym firmy Greyhound. Podróż zajęła nam około 4 godzin, a koszt biletu wyniósł jakieś 40 $/os. Wszystko zarezerwowaliśmy przez internet.
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do hotelu (Yotel Boston – trochę na uboczu, ale w odległości krótkiego spaceru do centrum, sam hotel ok), zostawiliśmy bagaże i udaliśmy się pod New England Aquarium. Jednak nie akwarium było naszym celem, a jedno z trzech miejsc odjazdu słynnych bostońskich Kaczek.
Duck Tours to wycieczki po mieście amfibiami – replikami pojazdów z II WŚ. Część trasy odbywa się po drogach, na kołach, a część – po wodzie, płynąc rzeką Charles. Całość wycieczki trwa 80 minut, przejeżdża się obok najważniejszych miejsc w Bostonie i przez cały czas zabawnie o mieście i mijanych budynkach opowiada przewodnik. To naprawdę fajna atrakcja turystyczna i fajnie spędzony czas. Tutaj link do ich strony, z cenami i wszelkimi informacjami: KLIK
Jeśli będziecie w Bostonie, koniecznie wybierzcie się na przejażdżkę Kaczką :)
Po wycieczce Kaczką udaliśmy się na obiad. A z czego słynie stan Massachusetts, w którym leży Boston? A z homarów! I jakże mogliśmy odmówić sobie zjedzenia owego, tym bardziej, że tego dnia wypadały moje imieniny i chcieliśmy je uczcić porządnym posiłkiem, a nie jak dotąd – pizzą w biegu ;)
Jadąc z dworca uberem do hotelu podpytaliśmy kierowcę o dobre knajpki z homarami – zdecydowanie polecił nam Legal Sea Food. Szczęśliwym trafem restauracja mieściła się tuż obok przystanku Duck Tours przy akwarium, na nabrzeżu.
Powiem wam, że niebo w gębie! I polecamy wam to miejsce – mają naprawdę morskie cuda w karcie, świeżutkie i pyszne.
Po pysznym obiedzie przespacerowaliśmy się po centrum. Boston jest ciekawym miastem, w którym nowe miesza się ze starym, bardzo starym. Został założony w 1630 roku i jest obecnie jednym z najważniejszych ośrodków naukowych w Stanach (o ile nie najważniejszym). Mieści się tu ok. 50 szkół wyższych, w tym słynny Harvard czy MIT. W szkołach tych uczy się ok. 100 tys. studentów. Jednak był to sierpień – wakacje, więc studenci odpoczywali w swoich rodzinnych domach i na ulicach było pusto. Po Nowym Jorku był to ogromny kontrast – tam hałas, tłok, korki, a tutaj pustki na ulicach, na chodnikach, a miasto sprawiało wrażenie wymarłego, szczególnie wieczorem. Myślimy, że przyczyną tego były właśnie wakacje i brak studentów w mieście. Ale wrażenie było bardzo dziwne ;)
Najciekawsze miejsca w Bostonie znalazły się na trasie turystycznej The Freedom Trail – my także przeszliśmy jej część poruszając się po wyznaczonej na chodnikach czerwonej linii, prowadzącej przez 16 najważniejszych miejsc w mieście. Jeśli macie więcej czasu, skorzystajcie z możliwości spaceru po niej z przewodnikiem – informacje znajdziecie na jej stronie internetowej.
Niedaleko nabrzeża i akwarium znajduje się Quincy Market – to trzy XIX-wieczne budynki targowe, w których kupić można pamiątki, zrobić zakupy w sieciowych sklepach i eleganckich butikach, a także zjeść coś w jednej z licznych knajpek czy barów.
Znaleźliśmy tutaj niezwykły sklep – z tysiącami bombek i ozdób choinkowych. W upalny sierpniowy dzień buszowaliśmy wśród świątecznych bibelotów. Kupić tu można było ozdobę w chyba każdym możliwym temacie – od kulinarnych, poprzez bohaterów filmów i bajek, aż do najrozmaitszych hobby np. dla wędkarza, czy myśliwego. Coś niesamowitego! :)
Tuż obok Quincy Market znajduje się Faneuil Hall – to XVIII-wieczne miejsce spotkań i wystąpień publicznych oraz hala targowa. Przed ładnym budynkiem stoi pomnik Samuela Adamsa.
Figura majora Kevina White’a
Kolejnym ciekawym budynkiem jest Old State House – wybudowany w 1713 roku, był siedzibą sądu. Rewelacyjnie wyglądał wciśnięty pomiędzy szklane wieżowce – miało to swój urok.
Gdzieś znalazłam informację, że Boston także ma swój Flatiron Building – Budynek Żelazko – podobnie jak Nowy Jork. Nosi nazwę The Boxer. Przespacerowaliśmy się do niego, bo stoi na obrzeżach centrum. Ale nie zachwycił nas, ani usytuowaniem, ani wyglądem.
W centrum miasta natkniecie się na dwa cmentarze pomiędzy wieżowcami, stare budynki, małe placyki, ukryte przejścia, zabytkowe biurowce, rzeźby, kościółki…
Natomiast Downtown to nowoczesne biurowce i wieżowce. Zwróćcie uwagę na to, jakie to miasto jest puste ;)
Następnego dnia, wczesnym rankiem udaliśmy się na rejs na poszukiwanie wielorybów – opisałam to TUTAJ.
To był bardzo upalny dzień. I o ile na morzu nie czuło się 35-stopniowego gorąca, to po przypłynięciu do miasta nie mieliśmy siły na spacerowanie. Zrezygnowaliśmy z zobaczenia malowniczej dzielnicy Beacon Hill i schowaliśmy się w klimatyzowanym wnętrzu New England Aquarium. Co okazało się dobrą decyzją, bo fajnie spędziliśmy czas i nie dostaliśmy udaru ;)
Akwarium jest spore i o ciekawym układzie – pośrodku budynku mieści się gigantyczne akwarium, do którego zaglądać można poruszając się spiralnymi ścieżkami. Poza tym był basen z pingwinami i fokami, można było dotknąć płaszczek i obejrzeć bajecznie kolorowe ryby w mniejszych akwariach.
Po południu gnaliśmy już na lotnisko, bowiem czekał nas lot do Buffalo i wodospad Niagara :)
Spędziliśmy w Bostonie niecałe dwa dni i mamy niedosyt. Chcielibyśmy zobaczyć jeszcze kilka miejsc, na które zabrakło nam czasu. Może kiedyś uda nam się tam wrócić, bo Boston jest ciekawym, ładnym i niezatłoczonym miastem o bardzo przyjemnej atmosferze.
Na koniec parę fotek pokazujących Boston od strony wody: