Zaginione Ogrody Heliganu, Koniec Świata i inne kornwalijskie cuda
Zaginione Ogrody Heliganu – Lost Gardens od Heligan – to miejsce magiczne… 81 ha ogrodu botanicznego leżącego w centrum Kornwalii. To jeden z najbardziej popularnych ogrodów w Wielkiej Brytanii, co roku odwiedzany przez miliony turystów.
Ponad 300 lat temu rodzina Tremayne założyła ogród na terenie swojej posiadłości. Przez kilka pokoleń ogród rozkwitał, a dziesiątki ogrodników dbało o niego i pielęgnowało. Tak było do I Wojny Światowej, kiedy to w wojennej zawierusze zginęła większość ogrodników i ogród zaczął podupadać. I pozostawał faktycznie zaginiony i zapomniany aż do lat 90-tych XX wieku, gdy na nowo odkrył go angielski biznesmen i pasjonat Tim Smit, który sukcesywnie przywraca mu świetność. Udostępniono go zwiedzającym i wraz ze wsparciem rodziny Tremayne sukcesywnie przywraca się mu dawną świetność.
Wiedząc, że to bardzo oblegane miejsce, do Zaginionych Ogrodów wybraliśmy rano, aby być tam na otwarcie. I to był dobry pomysł, ponieważ zwiedzania jest naprawdę sporo, teren jest olbrzymi i potrzeba ładnych paru godzin, aby zobaczyć to, co najciekawsze, a im robiło się później, tym przybywało ludzi i spacer stawał się mniej komfortowy…
Zaraz po wejściu przez bramy ogrodu napotykamy piękne rzeźby porośnięte mchem…
Ogród podzielony jest na kilka stref – jedną z nich jest The Jungle (Dżungla). I faktycznie miejscami roślinność jest bujna, że wygląda jak las tropikalny.
Jest tam świetny most linowy, którym zachwyciła się Amelka:
Piękny jest Flower Garden (Ogród Kwiatowy):
Fantastyczne są wszystkie budynki, murki, szklarnie, altany, gołębniki, ławki itd. Ma to niesamowity klimat, jak rodem z XIX wieku… Jest tu też ogród warzywny i kilka łąk, parę stawów, rzeka i pałac. Jest też jedyna w Europie uprawa ananasów :)
Spacer był długi, obfitujący we wspaniałe wrażenia estetyczne, ale i męczący, więc posililiśmy się w miejscowej kawiarni naszym standardowym zestawem lunchowym – cream tea – to słodkie maślane bułeczki podawane z gęstą śmietaną i konfiturą, a do tego pyszna herbata. Mniam!
Kolejnym miejscem, które tego dnia odwiedziliśmy była niezwykła wyspa St Michael’s Mount. Leży u wybrzeża Kornwalii, niedaleko miasteczka Marazion. Ciekawostką jest, że można do niej w czasie odpływu dojść suchą stopą – po prawie 400-metrowej grobli. Natomiast w czasie, gdy jest przypływ i grobla znajduje się pod wodą, na wyspę pływają małe łódki zawożące turystów tam i z powrotem.
Samochód zostawiliśmy na parkingu leżącym na obrzeżach miasteczka i następnie przeszliśmy w pobliże grobli. Jako, że akurat był przypływ, musieliśmy znaleźć przystań łódek dla turystów, aby dostać się na wyspę. Koszt przeprawy wynosił 2 GBP, dziecko – 1 GBP. Poniżej kilka zdjęć z Marazion:
Jak widać, w tej chwili grobla znajduje się całkowicie pod wodą:
Tutaj zobaczycie film, który pokazuje jak fantastycznie wygląda wyspa z groblą i bez niej – gdy woda przybiera: KLIK
Przypłynęliśmy na wyspę. Jest tam mały porcik, do którego wpływają łódki:
Po wykupieniu biletów udaliśmy się na szczyt góry – do zamku. Co ciekawe, pierwotnie na wyspie wybudowano klasztor benedyktyński (XI w.), w miejscu objawień, a dopiero w XVI w. przerobiono go na zamek.
Wnętrza zamku i zewnętrzne tarasy – a szczególnie widoki rozpościerające się z nich – są bardzo ciekawe:
Po zejściu z powrotem w dół, zatrzymaliśmy się na szybką kawę w tamtejszej kawiarni (polecamy!), pokręciliśmy się po nabrzeżu wyspy i łódką wróciliśmy na ląd.
Po powrocie okazało się, że powoli zaczyna się odpływ i odsłania się grobla…
Kilka minut jazdy od St Michael’s Mount znajduje się prześliczna wieś rybacka, o jakże wdzięcznej nazwie – Mousehole (Mysia Dziura). Niestety lał deszcz, więc po króciutkim spacerze w okolicy portu, pojechaliśmy dalej (licząc na przejaśnienie). Ale polecam wam to urocze maleństwo uważane za najpiękniejszą wioskę w Anglii – naprawdę warto się tam zatrzymać, a może i traficie na ładniejszą pogodę ;)
Kornwalia to właśnie takie małe nadmorskie miasteczka z portami, w których cumują kolorowe łodzie kołysane pływami…
I ostatnim miejscem odwiedzonym tego dnia był Koniec Świata – Land’s End. To najdalej wysunięty na zachód punkt w Anglii i przylądek o tej samej nazwie. Miejsce jest piękne, o wysokich stromych klifach, z dzikimi wrzosowiskami, falami roztrzaskującymi się o skały…
Niestety ktoś wpadł na fatalny pomysł i zrobił tam „park rozrywki” z kinem 5D, plastikowymi dinozaurami, sklepami z chińskimi pamiątkami i jakimiś innymi badziewiami, które na szczęście były już pozamykane. To, że dojechaliśmy tam po 18, miało swój wielki plus – nie było już ludzi i wszystkie „rozrywki” były już nieczynne.
Na Land’s End znajdziecie kilka pierwszych i ostatnich miejsc w Anglii:
Widoki są obłędne. Na szczęście deszcz przestał padać, wiał tylko silny wiatr (pamiętajcie o cieplejszych ciuchach, podobno tam jest zawsze zimno):
Jest tu też niewielki kamienny krąg – ale biorąc pod uwagę „wesołe miasteczko” na około nie wiem, czy to autentyk ;) Pomiędzy kamienie, wyglądające na wiekowe, wstawiono miniatury kornwalijskich budynków – kolejny koszmarek ;)
Podsumowując – sam przylądek jest piękny, można tu pospacerować po wrzosowiskach, odetchnąć, ponapawać oczy morskimi widokami… Ale wrażenia wg mnie psuje ta komercja i próba wyciągnięcia ostatniego pensa od turysty, która odbywa się przy parkingu… Kornwalia zachwyca na każdym kroku, a jednak nawet i tutaj znalazło się miejsce na tak niepasujące do reszty „park rozrywki”.
Kornwalia nadal nie jest jeszcze przez mnie do końca opisana, więc wypatrujcie kolejnych postów już niedługo :)
Wasza Patrycja
Przypominam o naszym profilu na Facebooku i Instagramie – jest tam jeszcze więcej nas i naszych podróży.
cudo, już same zdjęcia zachęcają do odwiedzenia :) na pewno pojadę
Koniecznie, to jeden z najpiękniejszych zakątków Europy :)
Pięknie. Koniecznie muszę wpisac na nasza listę☺.
Koniecznie! :)